rynku, až bačyć u sutareni wysokaho domu adčynieno wakno. A na waknie siadzić dziaŭčynka hadkoŭ piaci. Kašulka raschrystana, wałoski rastrepalisia pa plečach, ručki złoženy, jak da malitwy. Siadzić, hałoŭku padniaŭšy, u niebo uhledajecca. Zabliščeła adna zorka, pośle druhaja, trejciaja, i skora ŭwieś kusočak nieba nad hałoŭkaju dziciaci zahareŭsia ahniami.
„Božańka miły, Božańka jadyny! Ty i swiatyje zorački i ty, jasny miesiačyk na niebi, dajcie kusočak chleba budnaho. My sionieka ničoha nia jeli. Užo trejci dzień nia jeli, užo trejci dzień, jak matula šukaje raboty. My hałodny, my ŭmirajem!..“
Pa sinich wočkach pierekacilisia ślozki i papłyli pa ščočkach.
Pierša malitwa, što tak ŭraziła serce maładomu panu. Jon stajaŭ i hladzieŭ i hnaŭsia dumkami za malitwaju dziciaci. Jon dumaŭ, što malitwa niebo prabje, što abłoki adčynić, što jasny zory patušyć. A zory świacilisia ješče jaśniej, a niebo maŭčało. A miesiac ješče wažniej płyŭ pa załatych abłokach. Tolki twarok dziciaci chmurnieŭ; ručki apuskalisia, a wustački pabialełyje šeptali: „chleba, chleba budnaho daj nam sionieka!“ Skłaniałasia małaja hałoŭka na wakno, i płač staŭ patresać usim ciełam.
Až pakazałasia kabieta z wuziałkom na plečach. Jana išła bystra da taho domu. Adčyniła dźwiery, hlanuła na dzicia i apuściłasia na ziamlu, jak stajała… Biednaja kabieta. Muža zabili na wajnie. Pany, katorym usłuhoŭwała, pawyježdžali na leta. Astałasia biez ničoha, z małym dziacionkam.
Płakała kabieta, płakało dzicia, płakaŭ i pan, spioršysia ab mur. A miesiac cikawy kraŭsia z-za chmar, zahledaŭ da sutareni.
Raptam zaśmiejaŭsia pan, kapialuch nacisnuŭ i pajšoŭ skora.
Za jakoje poŭhadziny padjechała pania, zaklikała