pajści ŭ ludzi, a ty, synku, jak Boh zdaryć, kali budzieš haspadaryć wodle baćkaŭskaho ładu, dyk staroha pomni radu: kali ty idzieš s sachoju, z wozam, z baranoju, ci siaŭnioju, nie kažy jdučy z domu: „Pamažy Bože“ nikomu! a druhoje, znaj, ci čuješ, jak areš ci baranuješ, dy damoŭ budzieš adchodzić, abharadzić nie zaškodzić. I narešcie pomni heto, ci to wosień, wiesna, zima, ci leto, kab kruhłym hodam tabie jeda była z miodam.“
Raskazaŭšy heto synu, jon u tujuže časinu, tak kazali ŭsie ab hetym, rasstaŭsia z božym świetam. Jaho piekna pachawali. Pryzabyŭšy krychu hora, siestra zamuš wyjšła skora, brat byŭ sprawiŭ jej wiasielle. Dy žanicca sam maniŭsia, a naturu mieŭšy šparku, ŭziaŭsia sam za haspadarku. Jak idzie, ci jedzie može, to nie daść, „pamažy Bože“; a arać idzie s sachoju, wiazie płotu woz s saboju i, jak tolki arać hodzie, što ŭzare, toje harodzie. Pośle daŭ sabie wyhodu: nakuplaŭ i pčoł i miodu, jeść u wolu i sycieje, ale štoś nie bahacieje. Paroj nia ŭsieje, nie ŭrobić, dyk i zbožže ŭžo nia rodzić, i karyści nimaš z płotu, dy sahnaŭ z miodu achwotu.
„Schmurnieŭ chłapiec naš“, — kazali dy śmiejacca z jaho stali: „ci paškodžena sialiba, ci z mazhoŭ syjšoŭ jon chiba?“ — Jon to raz niejak wiasnoju, sieŭšy ŭ poli pad miažoju, ab swaim dumaŭ nieščaści, płakać staŭ i backu klaści, što i nia šencić i nia rodzić, až miažoju padychodzić da jaho dziadok stareńki, ŭwieś jak hałubok siwieńki is kijočkam, torba bieła na plecach ŭ jaho wisieła, dy kaptanik na im nowy, na nahach łapci lipowy, z jaho woček światłom biło; stało chłopcu niejak miła. A jak staŭ, razhawaryŭsia, dyk chłapiec čuć nie raspłyŭsia.
Dziadok staŭ pytać pawoli, čàho płače jon na poli? „Ci baćkoŭ mo śmierć zabrała? Ci nieščaście napatkało? Ci žyćcio tabie dadzieło? hawary mnie, synku, śmieła!“