wiedali, bo ab kryžu mała chto rupiŭsia. Oś, časam chto šapku źniaŭ kabieta pierežahnałasia, dzied uklenčyŭšy paciery zhawaryŭ — i, śpiešajučysia ŭ swoj bok, kožyn minaŭ kryž. Čaściej tolki pasiadzieła na kryžoŭcy ptuška, dy wierabji paswawolili, a ŭ wialikije światy dzieŭčaty prynosili kwietki dy ŭtykali ich za čyrwony pojas, katorym abwiazywali kryž. Wiedama, kabiety.
Pad kryžam ležali try kamieni i, spakojnyje, tulilisia da Božaho drewa. Na hetych kamieńniach siadaŭ padarožny, kab adpačyć, pałudnawaŭ tut rataj, zabaŭlałosia dzicia-pastušok…
Raz u wialikaje świato na adnym z hetych kamienioŭ siadzieŭ bieły, jak hałubok, starec. I byŭ taki piekny, taki miły, bytcym nia z hetaho świetu, kab nie stareńkaja adzieža i torby, možna byłoby padumać, što heto Anieł. Uhledzili starca wiaskowyje dzieci i, choć pałachliwyje byli, źbiehlisia da jaho i tak prosta kaleny jamu i absieli. Za dziaćmi pryjšli chłopcy, dzieŭčaty, paśla i staršyje ludzi, i nichto nie zhadaŭ, skul stary tut uziaŭsia, bo jaho nichto nie znaŭ.
Pytalisia, dziwilisia: taki piekny, taki dobry, ale ničoha nie haworyć.
Ustaŭ urešci. Pad kryžam pražahnaŭsia, na biełu haławu nadzieŭ šapku i ŭžo mieŭsia adyjści. Cicha zrabiłosia ŭ hramadzie, ŭsie wočy na starca pawiarnuli, bo im zdałosia, što choć adno słoŭco skaže. I nie pamylilisia.
— Dzietki, — pačaŭ, padyjmajučy haławu dy ruki da nieba, dzied: lubicie Boha, bližniaho, swoj rodny kraj, nie zabudźcie, što wy Biełarusy.
Pajšoŭ… Mužčyny, kabiety i dzieci doŭha nie raschodzilisia i dumali. Mama ŭziała na ruki małoha synka i spytała: Chto ty synok?
— Biełarus, mama — adkazaŭ jon.
A starec, što byŭ užo daloka, ahlanuŭsia, kiŭ-