Zbornik «Našaj Niwy» (1912)/2/Rodnyje zjawy
← Try zładziei | Rodnyje zjawy Апавяданьне Аўтар: Якуб Колас 1912 год |
Wiečer → |
Іншыя публікацыі гэтага твора: У старых дубах. |
Rodnyje zjawy.
(U starych duboch).
I.
Ceły haj staraświeckich duboŭ raskinuŭsia na bierezi Niomana.
Takich duboŭ ciapier redka dzie ubačyš. Ich nie čapiła ruka ludzkaja, tolki doŭhije časy pałažyli na ich swoj sled — piečać hłybokaj staraści. I mnoha usiakich zmien časoŭ bačyli hetyje niamyje świedki prošłaści! Žyćcio mnohich ludzkich pakaleńnioŭ prajšło pierad imi i prachodzić, jak tyje chwali Niomna, što pakručastym zmiejem abwiwaje tut ich sialibu, ich wysoki, roŭny hrud; a jany ŭsio stajać, spakojnyje, wažnyje, i žywuć swaim asobnym žyćciom. Prachodziać dni, iduć swajeju čarhoju zimy i lety z ich chaładami i śpiakotami, z ich nawalnicami, a jany spakojny, spakojny, jak čeławiek, katory usio prawiedaŭ na świeci, usio pieražyŭ i užo ničoha nowaho nie čekaje ad žyćcia, aproč śmierci. Zwalenyje že na doł toŭstyje kamli z asmalenymi znizu žerełami ich tawaryšoŭ napaminali žywym ab apošniej ich doli.
U leci pačynałasia užo taja čuć značnaja źmiena, toj pawarot času, kali žyćcio pryrody idzie na ubytak. Skošeny łuh i raskidanyje kurhanami stahi, paryžeŭšyje ad daždžoŭ i sonca, užo hawaryli ab hetym umiranni. Busły zbiralisia u harody i doŭha stajali pa haradoch, abo laniwa ahladali łahčyny. Ale było zamietna, što nie na pažytak paźbiralisia jany siudy, a dla jakojś-to druhoj sprawy. Pastajaŭšy, pawolna, adzin za druhim, uźnimalisia jany u haru, kružylisia tam, i kožny kruh padymaŭ ich ŭsio wyšej i wyšej. Tam jany spletalisia u adnu fihuru, u adzin šyroki kruh i, nie machajučy kryllami, płaŭna i sahłasna, jak pa kamandzie, nasilisia ŭ nieahladnym prastory sinich niebiasoŭ… Asiraciełyje staryje duby u čornych šapkach buslanych hniozdaŭ spakojna stajali, nie warušačy niwodnym listom, i kupali na soncy swaje adwiečnyje łapy. Na skošenym łuzie, nidaloka ad duboŭ, paświlisia stadki. Tam i siam siadzieli pastuški. U kožnaj ich kučcy byli swaje interesy, swaje zabaŭki i hutarki. Sonce daŭno užo zwiarnuło s poŭdnia, ale świaciło ješče horača. U wozdusi było cicha, tolki zwon letnikoŭ (kuzyrki, padobnyje da pčoł) zliwaŭsia ŭ adnu doŭhuju-doŭhuju adnatonnuju pieśniu, zdawałosia, pryroda była zakałychana hetym krychu sumnym zwonam. Maleńkije kamaryki-taŭkunčyki kučkami hulali na soncy, jak by čyjaś to niawidnaja ruka trasła u wozdusi maleńkuju sietačku.
— Čaho jany taŭkucca tut? — spytaŭ Hryška swajho tawaryša Bazyla i machnuŭ rukoju pa kučcy kamarykoŭ.
— Hulajuć, — kaže Bazyl: — ty dumaješ i im nia chočecca pahulać? Ciapier ich čas i hulajuć.
Bazyl i Hryška najlepšyje družaki. Daŭno užo ciahniecca ich družba — jak zapamiatajuć. Dźwie zimy u škołcy siadzieli jany na adnej łaŭcy i treciaje leto pasuć razam karoŭki. Kali katoramu maci dasć u torbačku sała, to hetaje sała razrezali papałam i piakli jaho na ražonačkach. A smačna sała, spiečenaje nad ahniom u poli! Pryhnaŭšy z ranicy, chadzili razam ławić rybu i kupacca. I ni s kim jany nie złučalisia i, aproč swajej kampanii, druhoj nie chacieli. Raz tolki swarylisia chłopcy i paswarylisia za hłupstwa — za nožyk — cyhančyk, katoramu usia cena try hrošy. I tolki u złości nazwaŭ Hryška Bazyla nasalom — u Bazyla byŭ daŭhawaty nos, a Bazyl Hryšku abazwaŭ Rabejzaju. Ale redkije zdareńnia łajanki tolki na karotki čas raskidali ich družbu, i chłopcy skora znoŭ hadzilisia, pośle čaho Bazyl, wodziačy palcami pa nosi, hawaryŭ:
— Zdajecca, moj nos, Hryška, nie taki ŭžo wialiki?
— Dy nie! — zaspakoiwaŭ jaho Hryška: — twoj nos — mierny nos. Woś ja, dyk praŭda raby! — haworačy tak, Hryška chacieŭ učuć padćwiardžeńnie Bazyla, što jon nie tak-to raby, bo sam Hryška nie ličyŭ siabie rabym.
— Što twajo za rabacieńnie! — kazaŭ Bazyl: — zimoju zusim nie znać, a ciapier prosta sonce troški asmaliło twar.
I chłopcy znoŭ byli družakami i pačynali hulniu abo haworku ab čym-niebudź. Haworka u ich badaj nikoli nia zwodziłasia, a wakruh było tak mnoha usiaho, što dawało im strawu dla hutarki.
Ulahucca časami chłopcy pad dubom. Hryška laže na spinu i kolki minut moŭčki uhledajecca na toj dub, pad katorym ležali.
Jak ty dumaješ, Bazyl: ci jość na świeci taki čeławiek, katory-b panios hety dub?
Bazyl akidaŭ wokam dub i, krychu padumaŭšy, kazaŭ.
A peŭnie jość.
I tut že razskazywaŭ swajmu siabru zdareńnie z jakim-niebudź asiłkam. Tak adzin mužyk (Bazyl nawat nazwaŭ jaho proźwišče) pajechaŭ kraści chwoju u kniažecki les. Ssiek jon takuju toŭstuju chwoju, što i dwa čelawieka nie abniali-b jaje. Uzwaliŭ na woz i pahaniaje kania. Koń — ani z miesta! A jakraz nasunuŭsia laśnik. «Stoj-že! dumaje jon: — Niadzie ty dzieniešsia: nie ŭciačeš ty z takoju chwojeju», i sam paziraje, što budzie dalej. Čeławiek hety, ničoha nie haworačy, wyprah kania, prywiazaŭ jaho da kanca kałody i, skazaŭšy: «nichaj že budzie brydka kaniu; uziaŭsia za ahłobli i paciahnuŭ kałodu! Laśnik tolki haławoju pakruciŭ — i słowa nie skazaŭ mužyku.
— Woś kab my byli takije dužyje: usich by zarečencoŭ pabili! — Uzdychnuŭšy, hawaryŭ Hryška.
— Woś dziwa! što ž ich tady bić? dźmuchnuŭ by, i usie-b pakidalisia.
— A ci praŭda, što naš Ničypar Šulaj dužaŭsia s čortam? — Zapytaŭsia znoŭ Hryška.
— Niaŭžo-ž nie: u jaho samaho čortawo rabro — jaho nichto nie pakocić.
— Nu, nichto! a kali u kaho dwa rabry?
— Wiedama pabore toj, u kaho dwa… Ale, musić toj, chto maje čortawo rabro, pojdzie u piekła, — pamaŭčaŭšy znoŭ skazaŭ Bazyl.
— Camu u piekła? jon že rodzicca z hetym rabrom. Kali i pojdzie chto, dyk peŭnie maci, bo jana s čortam lubiłasia, — skazaŭ Hryška.
Bazyl na heta ničoha nie adkazaŭ i zadumaŭsia.
— A kab tabie, Bazyl, skazali: «Umiraj ciapiereka, i ty pojdzieš u raj». Ci zhodziŭsia-b ty umirać?
Bazyl pamaŭčaŭ.
— Nie! — adkazaŭ jon.
— Čamu?
— Mnie było-b tam markotna adnamu; a tut usie: baćki, chłopcy, ty. Kab sa usimi, to pajšoŭ by. I jak heta pamre čeławiek? Što z im robicca? Jak by siabie samoha pytaŭ Hryška.
Što-ž? duša wychodzić. Prydzie śmierć i pamreš. Zichanieš razoŭ dwa i — nima!.. Ja bačyŭ, jak umiraŭ moj dzied Haronim. U chaci my byli adno z dziadźkam. Jak dzied skanaŭ, dyk dziadźka adčyniŭ kominu.
— Na wošto? — spytaŭsia Hryška.
— Kab duša wychodziła… I strašna, brat, strašna stała!
— Ja-b u chaci nia ŭsiedziŭ! — ŭzdryhanuŭšysia, skazaŭ Hryška i potym dabawiŭ:
— Woś kab jaje piaruny z hetaju śmiercciu. Kab zławiŭ dzie, chaleru, dy spaliŭ, tady ludzi žyli-b i žyli.
— Kali-ž bo dla jaje nima śmierci.
— U śmierci nima smierci, — skazaŭšy heta, Hryška ułybiŭsia u dumki.
— Što ž, brat: kab hetu śmierć uziała druhaja śmierć, dyk znoŭ by śmierć astałasia. Nijak, brat, ad jaje nia wykiruješsia.
— A što, Hryška: kali ja pamru i pa śmierci budu prychodzić da ciabie, ci budzieš ty bajacca?
— Kińmo hawaryć! čort jaje biary z śmierćciu, — skazaŭ Hryška, padniaŭsia, azirnuŭsia i pačaŭ świstać, kab adahnać pahanyje dumki.
Chłopcy ścichli i zadumalisia.
II.
Było tut u duboch adno miejsco, dzie Bazyl lubiŭ siadzieć, pazirać i dumać. Heto było toje miejsco, dzie nad abrywistym biereham Niomna stajaŭ stary, prysadzisty, toŭsty dub. Ad doŭhich časoŭ biereh, padmywany wadoju, pawoli asowaŭsia i ahalaŭ toŭstyje kareńnia staroha duba. Sam hety dub krychu pachiliŭsia na bok, jak padhulaŭšy haspadar, a aholeny i praciahnuty pad wadoju jaho kareń zdawaŭsia nohoju, i wychodziło zdalok tak, što dub zbiraŭsia pierebryści Nioman. Sieŭšy na hetym koreni, Bazyl paziraŭ, jak biehli drobnyje chwali, jak zwiwałasia ŭ wadzie doŭhaja kasa; wada to ŭzdymała jaje, to apuskała wa ŭsie baki i hulała jeju jak wiecier dymam. Kala hetaho biereha stajaŭ u wadzie hoły łazowy ražon. Jon toje i rabiŭ, što bordzieńka kiwaŭsia pad naporam wady. I nikoli nia mieŭ sapačynku hety ražon: i ŭ dzień i ŭ nočy kiwaŭsia jon, jak bahamolny žyd. Chiba može zimoju, jak marozy skujuć lodam wadu, adpačynie hety pachiłak-ražon. Bazyl paziraŭ i dumaŭ. A wakruh było cicha. I Bazylu zdawałosia, što jon čuje śpiewy hetaj cišyny. Doŭha jor prysłuchaŭsia, ale śpiewy byli niejkije niewiasiołyje, i jamu stała markotna: usio jšło, zdawałoś jamu, swajeju darohaju i žyło swaim żyćciom, siarod katoraho jon pačuŭ siabie čužym. A Hryška tym časam biehaŭ pa bierezi i zwaročywaŭ u wadu nawisšy biereh. Jak raz na tym baku išoŭ z wudami rybak.
— Dziadźka! — huknuŭ Hryška — pierakiń mnie zakuryć.
— Dziadźka azirnuŭ Hryšku i skazaŭ:
— Pakury, bracie, u sabaki!
— Rybak — durak! U rybaka hołyje baka! — adkazaŭ jamu na heta Hryška.
— A-a a! heta ž, zdajecca, toj samy, što pakraŭ jajca s pad sučki? — huknuŭ s taho biereha rybak.
Nie ściamiŭšy naśmieški, Hryška nie znajšoŭ ničoha skazać i tolki spytaŭ.
S pad jakoj sučki?
Sto breše s pad anučki.
Kab ty-ž daŭ Boh ničoha nie zławiŭ, kab ty usie wudy paparywaŭ!
A rybak rahataŭ i načepliwaŭ na wudačku čerwiaka.
Pabiehaŭšy pa bierezi ješče kolki času, Hryška pajšoŭ šukać Bazyla. Uhłybiŭšysia u swaje dumki, Bazyl ničoha nie zamiečaŭ i siadzieŭ usio na tym-že dubowym kareni, dzie siadzieŭ i raniej. Zwiesiŭšy nohi nad wadoju, paziraŭ jon ŭniz, jak ciok Nioman. Tut było hłyboka, i wada mieła ciomny koler ad hetaj hłybiny. Ab čym že dumaŭ chłopčyk? Widać, niešta wažnaje i surjoznaje, bo huby jaho byli ščylna samknuty, a wočy pazirali kudyś to u hłyb. Schawaŭšysia za kust, Hryška moŭčki pahladaŭ za swaim siabram. I biez usiakaj złoj myśli raptam wylacieŭ z za kusta i huknuŭ na ŭsiu moc:
— H-a-a!
Zniačeŭku Bazyl tak pierepałochaŭsia, što uwieś zadryžaŭ i padskočyŭ. Spužaŭšysia, jon nia moh užo utrymacca i ssunuŭsia ŭniz. Na moment, začapiŭšysia łapciem za dubowy koreń, pawis haławoju nad hładdziu wady, a potym huknuŭ i… prapaŭ z wačej. Nioman zlohka zdryhanuŭsia, wada razstupiłasia i dała nieščasnamu chłopčyku miesto u mokrych i chałodnych swaich niedroch dy kolki kruhoŭ pabiehło pa wadzie wa ŭsie baki. Razy dwa ci try pakazałasia jaho haława; ruka niezhrabna i sutaržna lawiła wozduch, zrabiŭšy niewialički paŭkruh, i, zachłynowywajučysia, prapaŭ na zusim…
Hryška nia wiedaŭ, što tak može končycca jaho durasć, i jon padniaŭ praraźliwy kryk i lament.
— Bože-ž moj! utapi i-iŭsia! Hwałt, ludzi, ratujcie!
Druhije pastuški zbiehlisia na hety kryk i pryłučyli swoj lament.
Rybak dabieh pieršy. Skinuŭšy adziežu, adwažna rynuŭsia jon u wadu.
Zbiehlisia ludzi.
Załamaušy ruki, maci, razrywajučym dušu krykam, hałasiła i pryčytała. Jak nieprytomnaja, kidałasia jana u wadu, dy jaje trymali mužčyny…
Sonce tak sama pazirało luboŭna i na hetu źjawu; tak sama było cicha ŭ pryrodzi, i usio žyło swaim žyćciom. Staryje duby stajali spakojna, wažna, jak i zaŭsiody. Tolki hałki, spudženyje ludzkim krykam, pazletali z duboŭ, dy siwowaronki z siardzitym krakańniem kružylisia nad duplastymi dzierewiakami, jak by złujučy na toje, što patrywožyli biez usiakaj pryčyny ich prywolny pakoj, i zjali na soncy swaim zialonym pierjem.
Bazyla wyratawali i adkałychali, ale, pośle takoha zdareńnia, jon utraciŭ hołas i zastaŭsia niamym.
Taras Hušča.