Наездчык
Наездчык Проза Аўтар: Вацлаў Ластоўскі 1916 год Крыніца: Часопіс «Homan», № 55 ад 22 žniŭnia 1916 h. — № 59, № 62, № 64, № 67 — № 71 ад 2 maja 1916 h., |
Твор пададзены часткова на лацінцы, часткова на кірыліцы, бо ў такім выглядзе былі знойдзеныя сканы арыгіналу. Тэкст падзелены «разрывамі» на часткі паводле таго, як публікаваўся ў газэце. |
Č czytajecca, jak CZ; Š — jak SZ.
Włast
Najezdčyk
Histaryčnaje apawiedańnie
Było heta kala 1607 hodu paśla pachodu karalewiča Ŭładysława z Wialikim Hetmanam Chodkiewičam pad ścieny Maskwy. Pachod udaŭsia i nie udaŭsia, bo z adnej starany „abranaho cara Maskoŭskaho“, karalуwiča Ŭładysława, nie udałosia umacawać na maskoŭskim troni, ale z druhoj starany hetym pachodam prymusili Maskwu padpisać zhodu na 14 let i adstupić „na wiečnyje časy“ Wialikamu Kniažstwu Litoŭskamu ziamlu Smalenskuju, Siewierskuju i Čarnihaŭskuju. Choć wajna užo zakončyłasia i regularnaje wojska złažyło aružže, ale nie supakoilisia bandy „swawolnaj šlachty“, hetaho asabliwaho wytworu šlachockaj „Rečypospolitaj“. Swawolnaja šlachta u wajenny čas išła na woraha u pieršych radach, kali worah uciekaŭ, i pieršaja uciekała, kali worah nastupaŭ, uwieś čas abdzirajučy swaich i čužych. U spakojny čas bandy hetkaj „swawolnaj“ šlachty razježdžali pa hascincach, zajmajučysia prosta razbojam. Hetak i ciapier nidaŭna minuŭšaja wajna z Maskwoj sciahnuła z usich kancoŭ Rečypospolitaj bandy hetkaj swawolnaj šlachty. Adny z ich, u časi pachodu abławiŭšysia na Maskwie, wiarnulisia u swaje kutki; druhije, katorym abo nie „paščaśliwiło“ u wajnie, abo niebyło kudy wiertać, bo u swaim wojewodztwie čekali na ich banicii i kat, tyje zastawalisia ješče na Biełarusi „i grasawali“ bolšymi, abo mienšymi bandami pa ŭsiej staroncy, nawodziačy strach na žycharoŭ miastečak, sioł i majetnaściej. Bandy u swajej „grasandzie“ aminali bolšyje „miesty“ i „hrady“, dzie bywała zazwyčaj, asabliwa u hetaj pahraničnaj staroncy z Maskwoj, bolšaja załoha regularnaho wojska.
Takim niespakojnym časam, rannym letam, praz ciomny sasnowy bor, u ciańku, jechała hramada azbrojenych ludziej, čeławiek s trysta. Na pieradzi jechaŭ rycar ahramadnaho ŭzrostu, panury wyhlad katoraho pierepałochaŭ by kožnaho, chto-b ich sastreciŭ. Darahi hatunkowy koń cicha stupaŭ, pachinuŭšy haławu, jak bytcym bajaŭsia ŭstrywožyć zadumu swajho haspadara, katory siadzieŭ zlohka nakłaniŭšysia. Maleńkaja čatyrochkantowaja šapačka, prybranaja piarom, čuć-čuć prykrywała čornyje, jak smol, kurčawyje wałasy hetaho pieredawoha jezdaka, s pad katorych pa zahareŭšym twaru i pa šyi kaciŭsia bujnymi kaplami pot. Bliska što poboč z im jechaŭ druhi konnik, wyhlad katoraho byŭ saŭsim inakšy čym pieršaho. Byŭ jon niewialikaho ŭzrosta, poŭny, krychu sutuławaty; wialikaja z redkimi ryżymi wałasami haława, kalanyje, padniatyje u haru wusy, zialonyje, maleńkije, biehajučyje wočki, čyrwony nasmiešliwy twar—wyjaŭlali ahidnaju miešaninu chitraści i złości.
— Zdajecca, što my zajechali u takuju nietru, što i kanca-kraju nia budzie hetamu praklatamu lesu, i my nie sustrecim tut, na hetaj darozi, ni Boha, ni čorta!—prahawaryŭ u kancy panury konnik, zwiertajučysia da swajho ryžaho tawaryša.
— Nie hrašy, Panie Michale! Jak ni ciažka naša daroha, ale treba ličyć, što siahońnia my budziem načewać pad jakoj niebudź „haścinnaj“ strechaj.
— Čamu hetak dumajecie, panie Wacławie?
— Jak heta čamu? Dy ciž wašmość nie prymieciŭ, što ściežka robicca šyrejšaj i bolš ubitaj, a u lesi ja bačyŭ niekolki świeža zrubanych sosan.
Na hetym słowie razdaŭsia hrom ŭśled za jarka blisnuŭšaj małankaj i pierabiŭ hutarku p. Waclawa, prymusiŭšy jaho zdryhnucca i pierežehnacca.
Pa lesi zahudzieŭ wichor, les zastahnaŭ, zakiwaŭsia, pačuŭsia tresk łamanych dreŭ, a z niawistaj tučy chłynuŭ doždž.
Minut praz 20 doždž praradzieŭ, padrabnieŭ, hłaŭnaja tuča prajšła, ŭ dali pakazałasia wiasiołka i wypłyło soŭnejko, razsypajučy swaje załacistyja pramieni na aświeženuju i abmytuju ziamlu. U lesi pačulisia hałasy ptašek. Čorny bor, mała pamału, pieremieniaŭsia ŭ zialony les ŭ mieru, jak jany usio jechali napierad. Jezdaki našy taksama ažywilisia, abadreli; jany razbilisia na hrupy i wiasioła hutaryli pamiž saboj.
Prajechaŭšy ješče wiorst piać, jany wyjechali na zielaniejučaje pasiewami pole. Niekatoryje niwy užo kałasilisia, a inšyje z ich ješče tolki łaščyli woka swaim aksamitnym pieraliwam. Ŭ dali na hare pakasaŭsia dwor, kruhom katoraho pazsypany byli sielanskije chatki. Dalej, na uzhorku, pamiž zialonych lip, stajaŭ kaścioł, sijajučy u łučach zachadziŭšaho sonca swaimi biełymi wiekami i załočenymi kryžami.
Prajechaŭšy uzleśsie, banda wyjechała na dawoli šyrokuju darohu, katoraja wieła u dwor. Padjechaŭšy da hary, pan Michał zatrymaŭ swaju bandu, a sam z Wacławam Pruško padjechaŭ da warot wysoka abharodženaho dwara.
Kožny dwor u tyje časy heta byŭ mały «hrodek»—(zamak); hetak sama i dwor, da katoraho padježdžała naša banda, stajaŭ na hare, byŭ asypan wysokim i dawoli prytkim wałam, na katorym z hrubych dubowych belek i wastrakołu, abbitaho łučynaj i abmazanaho hlinaj, twaryłasia dawoli krepkaja aharoža, z-za katoraj možna było baranicca u časie wajennaj napaści. S pieredu dwor mieŭ bramu sa spuščenymi na žaleznych łancuhach warotami, katoryje słužyli zamiest mostu. Brama hetak sama była budawana s toŭstych biarwion i składałasia s troch zruboŭ: siaredniaho, najbolšaho, praz katory praježdžali z wazami i końmi, i dwoch mienšych pa bakoch dla piešachodoŭ. Nad siaredniaj časciu byŭ druhi pawierch s čatyrma, pa čatyry bałonki „weneckaho škła“ apraŭlenymi u woławo woknami. Na hety druhi pawierch wiało s siaredziny dwoje, pa dwoch bakoch, atkrytych schodoŭ. Tut u niespakojny čas pamieščałasia staroža i nawat zbrojny lud, a wokny tady słužyli zamiesta bajnic. Ciapier u kraju wialikich niecichot nie było, dyk i u brami nikoha niewidać było. Waroty byli spuščeny, fortki adčynieny, adna fortka u dadatku i saŭsim nia mieła dźwiarej, a była da paławiny zabita doskami.
Ale ŭsiož taki prybyćcie niezwanych haściej chutka prymiecili u dwary. I čuć tolki jany padjechali da bramy, jak na sustreču im wyjšoŭ siwy starec, karenastaja fihura katoraho wyjaŭlała ješče žwawaść i siłu, jakoj adznačajucca zazwyčaj biełarusy u staraści. Adzieža jaho składałasia s ceracetki, pašytaj s šeraho damowaho sukna, krepkich botoŭ i abšytaj babrom, a zakončenaj z wierchu čornym suknom niewialičkaj šapački, katoraja čuć-čuć prykrywała šyroki rubiec na haławie, jakim zaznačyli jaho na niejkaj wajnie. Z adnaho boku za pojasam wisieŭ u jaho puk klučoŭ, a z druhoha—rožaniec.
Na pawitańnie nieždanych haściej jon atkazaŭ nizkim pakłonam i zahawaryŭ zyčnym i wiasiołym hołasam:
— Witaju was, słaŭnyje rycary, na ziamli miłaściwaho majho haspadara, jaho miłaści pana Harbuza! Nichaj Boh błahasłaŭlaje kroki wašyje, kali budziecie ŭchodzić u nasz dom! Witaju was ješče raz, choć i nia maju čeści wiedać, što prywodzić was azbrojenych u naš cichi kutok?
— Dziakuju wam, moj panie, za waš prywiet, — pramowiŭ miakka panury rycar, padnimajučy swaju šapku. — Spakoj Božy chaj budzie hetamu domu! Pryčyna, katoraja prymusiła nas šukać u was haściny, wielmi prostaja: u darozi my zabłudzilisia i, šukajačy darohi, prystali. Ludzi maje usie strašenna zmučeny, i im patrebien adpačynak. S pieršymi pramieniami ŭschodziačaho sonca my pawinny jechać dalej u darohu.
— Na hetaj zialonaj požency, pakrytaj sonnaj trawoj, koni wašych ludziej znojduć sabie dobry korm; jezdaki chaj spačnuć na stahoch pachučaho siena, kudy ja zahadaju zaniaści im i wiačeru. A wašmościoŭ prašu być haspadarami u domie majho miłaściwaho pana.
Stary wiedaŭ, što u Biełarusi nichto nikoli nia złoŭžywaŭ haścinnaściu.
— Dziakuju Wašmaści za haścinu i rad skarystaju z jaje, — atkazaŭ pan Michał, saskočyŭ s kania i addaŭ jaho padbiehšamu „pachołku“.
— Skažycie, miły panie, jak nazywajecca heta miejscowaść, i ci bajaryna Harbuza nima ŭ domu?
— Miejscowaść heta nazywajecca Starasielle, a bajaryn, pan moj, žywie u druhoj majetnasci, Makrydawo, da katoraj ad hetul hadzina jazdy.
Ale čuć tolki jany uwajšli ŭ dom, jak na dware pačuŭsia konski topat i kala ganku pajawiŭsia konnik, katoraho chutčej možna było paličyć za piereadzietuju dziaŭčynku, čym za mužčynu, — hetak kwoły i pryhožy jon byŭ na wyhlad.
— A-a—dy wos i sam bajaryn! — skazaŭ stary, zahlanuŭszy u akonce, i z radaściu pajšoŭ na sustreč swajmu panu, katoraho jon ščyra lubiŭ i šanawaŭ.
Śledam za im wajšoŭ i hość na ganak.
— Miła mnie budzie padziakawać Wašmaści za łaskawuju haścinu, jakuju wykazaŭ mnie waš upraŭlajačy, — zwiarnuŭsia hość da haspadara. — I pry hetym błahasłaŭlaju ščaśliwy prypadak, katory daŭ mnie zručnaść paznajomicca z WšMściu i akazać siabie wam:—Sandamirskaho wojewodztwa, Jan-Michał Wielski.
— Wielski! — piereskazaŭ zdziŭleny bajaryn.
— A što? Ci i WšMsci, panie bajaryn, wiedamo majo imia?—spytaŭ zlohka naśmiešliwa pan Michał.
— Tak, kali byŭ ja ješče u połackich škołach, to tady ŭžo čuŭ ab sile i niezwyčajnych prajawach Wašaj adwahi,—atkazaŭ wiasioła krychu pierš ustrywoženy bajaryn.
Zatym jany z Wielskim i Pruško uwajšli u dom, scieny katoraho byli złoženy s toŭstych sasnowych biarwieńnioŭ, hładka i čysta wyčesanych. Pasiarod wialikaj, ale nie wysokaj „komnaty“ stajaŭ doŭhi dubowy stoł misternaj snycerskaj raboty, pakryty biełym, wyšywanym šoŭkam nastolnikam. Kruhom ścien išli šyrokije dubowyje ławy, hetak sama misternaj snycerskaj raboty, abityje załočenaj skuraj i prykrytyje „kilimami“ damowaj staraświeckaj raboty. Na ścienach u roznych ramach byli razwiešeny partrety daŭno zyjšoŭšych sa świetu bajar Harbuzoŭ, ich dziaciej i žonak. S prawaho boku, kala ściany stajała šyrokaja šafa sa šklanymi dźwiercami, poŭnaja cynowaj, siarebranaj i hlinianaj misterna roznymi barwami farbawanaj i załočenaj pasudy.
Chutka pa zahadu pani Budźki, žonki upraŭlajučaho, stoł pakryŭsia bahata zakuskaj z dastatkam wina, piwa i miodu.
Padarožniki našy, zhaładaŭšysia sa dzień, ščyra chwalili kiemnaść haspądyni. U časie wiačery hości ažywilisia, i nia tolki nie sumujučyj Wacłaŭ Pruško, ale i panury Wielski byŭ biazklopatna wiasioł, i užo było dawoli pozna, kali padarožniki sabralisia pajści spačyć.
Na-hety raz i bajaryn astaŭsia načewać u Starasielli. Ale darmo staraŭisia zasnuć jon: niejki niewiadomy niespakoj zapanawaŭ nad im. Usie kaliś-to čutyje hutarki ab strašennych, nialudzkich pastupkach biezmiłasernaho Wielskaho nabiehali jamu ciapier na pamiać.
Raskazywali, što baćka Michała byŭ Sandomirskim kaštelanam, mieŭ wialikije majetnaści, katoryje i pakinuŭ jadynamu swajmu synu Michału. Astaŭšysia sam adzin paśla śmierci baćkoŭ, małady Michał nabraŭ sabie tawaryšoŭ, padobnych sabie pa sile i adwazie, i dzie tolki čuŭ ab možnaści jakojkolečy krywawaj schwatki, tam jon byŭ pieršym sa swaimi siabrami, dziwujučy ŭsich niezwyčajnaj swajej adwahaj, mužstwam i žostkaściu. Ale čym hałaśniej stanawiłosia jaho imia, tym šparčej puścieli kišeni, tak što da 30 hodu žyćcia u jaho nie astałosia ni hraša u kišeni i ni piadzi ziamli. Utrata majetnaści nie trywožyła adwažnaj bandy, katoraja žyła i hulała dahetul za hrošy z Wielskim: «aby byli ruki trymać šablu, a hrošy buduć“, kazali jany i razam z Wielskim pačali bradziačaje žyćcio, piereježdžajučy s kanca u kaniec Rečypospolitaj, to karystajučy z haściny, to wymahajučy gwałtam chorč i wypiŭku.
Raz Wielski pryjechaŭ sa swajej bandaj u Nawahrudzkaje wajewodztwo—u wakolicu Dubinki, ŭ katoraj žyła bahataja šlachta Puciaty. Ŭježdžajučy u dwor, jon sustreciŭ hetkuju pryhožuju dziaŭčynku, jakoj nie dawodziłosia dahetul i sustrečać jamu. Nia dumajučy doŭha, Wielski saskačyŭ s kania, adrekamendawaŭ siabie krasuni i abjawiŭ jej a swajej lubowi. Skromnaja dziaŭčynka, zdziŭlenaja i abraženaja hetkim pastupkam, chacieła moŭčki ŭciačy, ale Wielski, zhadaŭšy jaje dumki, skazaŭ:
— Pačekaj, hałubka, ad doli swajej nia uciačeš!—i, ŭziaŭšy pad ruku, paciahnuŭ jaje da cerkoŭki, katoraja była nidaločka na ŭzhorku. Kala cerkoŭki u biednaj sielanskaj chatcy žyŭ stary unijacki paroch. U kampanii niekolkich duš swaich siabrukoŭ uwaliŭsia Michał u dom parocha, trymajučy pad ruku čuć žywuju s pierapudu dziaŭčynku.
— Što ja baču?!—kryknuŭ paroch, załamywajučy ruki.—Anhelina, u čyich rukach ty, nieščaśliwaje dziciatka?
— Ojče duchoŭny, — adazwaŭsia horda Wielski,—jana u rukach wiadomaho rycara i abaroncy ajčyzny, sandomirskaho šlachcica Wielskaho, katory prosić ciabie pa chryścijanskamu abyčaju złučyć nas u małženstwa pierad abličem Boha.
— Wielski! Ty zabyŭsia, što žonku nielha brać gwaltam! Ja nie mahu pawienčać was proci jaje woli.
— A ja woś što skažu tabie, dobry moj pastyr,—adazwaŭsia nasmiešliwa Wacłaŭ Pruško:—što kali ty zara nie nadzienieš šlubnaho piarścionka Wielskaho na ruku Anheliki Puciato, to ja tabie raskwašu haławu woś z hetaj cacki… i, padniaŭšy pistalet, pačaŭ celicca ŭ parocha.
— Syn moj,—atkazaŭ paroch saŭsim spakojna,—kali ty chočeš zabić mianie, to zabij. Ja nie baraniusia, ale pawienčać proci jaje woli nie mahu.
— Dyk znače ty nie pawienčaješ?
— Nie.
— Hladzi… — jon padniaŭ kurak, ale u hety moment dzieŭčatka apomniłasia, kinułasia napierad i ŭdaryła pa ruce. Razdaŭsia streł… kula razbiła akno i pralacieła mima starca.
— Ja zhadžajusia, ja zhadžajusia ŭziać šlub z hetym nieznajomym!—zakryčała jana starcu.
— Biednaja, ty chočeš ratawać mnie žyćcio, ale pamiataj, dziciatka, ja i tak pawinien skora umierci, a hetaje zamužže zabje twajo maładoje žyćcio.
— Słuchaj, stary, — zahawaryŭ Wielski, katory dahetul maŭčaŭ,—niaŭžo-ž ty dumaješ, što kali ty nia spoŭniš swajho, dla mianie niepatrebnaho abradu, to ja wypušču hetu dziaŭčynu? Budź pewien, abajdusia i biez twajho błahasłaŭleńnia, pawiozšy, kudy sam zachaču.
Starec pahladzieŭ sa spačućciom na nieščaśliwuju achwiaru, strašenna ustrywoženuju apošnimi sławami Wielskaho.
Uratawać jaje niebyło nijakoha sposabu, i, padumaŭšy, što šlub ješče adno z lepšych, jon pawioŭ ich u cerkoŭku i pawienčaŭ. Strašenna ciažka było na sercy u starca-parocha. Jon — dobra znaŭ siamju Puciatoŭ, swaich „kolatoroŭ“, jak sumlennych i dobrych ludziej; jon chryściŭ Anheliku, wučyŭ jaje wiery, kidaŭ dobraje nasieńnie ŭ čystuju dušu. Na jaho wačach zakrasawała jana dziŭnaj kraskaj, a ciapier niačystymi rukami łamaje hetu krasačku strašny hety čeławiek.
— Nie na ščaście-dolu dadziena tabie krasa, biednąja dziaŭčynka! Bože, zlitujsia nad jej!—maliŭsia starec u časie abradu.
Kali wyjšli s cerkoŭki, maładuju pasadzili na kania i pry krykach „Wiwat“! i wystrełach z rušnic pajechali da dwara jaje baćki. Biedny Puciata čuč nie pamier s pierapudu, kali ubaczyŭ, što Boh jamu daŭ nieždanaho-niehadanaho ziacia, a ješče bolej zasumawaŭ stary, kali dawiedaŭsia, chto byŭ hetym ziaciem. Ale nie było što rabić, treba było pakarycca błahoj doli.
Prabankietawaŭšy niekolki dzion u Dubincy, Wielski sa swajej bandaj pajechaŭ u świet na swajo abyčnaje žyćcio. Žonku pakinuŭ u baćkoŭ. Ad času da času zježdžaŭ jon sa swajej kampanijej u Dubinki, i tady pad rad niekolki dzion trywaŭ u dworyščy staraho Puciaty razhulny bankiet. Liłosia wino, źwinieli čyrwoncy i čarki, razhulnyje pieśni… Dubinskaja wakolica na hety čas puścieła, šlachockije dočki i maładzicy uciekali s chat da dalokich susiedoŭ, mužčyny začynialisia pa dwaroch; sielanskije kabiety chawalisia u lasy… U časie hetkich bankietoŭ Wielski trymaŭ kala siabie swaju žonku, ale ab jaje doli i pačuwańniach jon nia dumaŭ. Tolki kali radziłasia u jaho dačka, a paśla syn, u hłybi jaho dušy stała pamału wyrastać prywiazanaść da „siamji“. Bankiety u časie jaho pryjezdoŭ u Dubinki rabilisia cišejšymi i abyčajniejšymi. Z adjezdam jon zazwyčaj marudziŭ: widać było, što jamu ciažka pakidać dziaciej i žonku tut na prypinki i zdzieki radni i susiedzioŭ, a ŭ dadatku maŭčliwaja pakora žonki hryzła sumleńnie. Kožny raz, adježdžajučy, jon prysiahaŭsia ŭ dumkach, što na druhi raz užo zabiare jaje u swoj dom. Ale spoŭnić hetu prysiahu nielha było, i prysiaha astawałasia pustym žadańniem.
Niespakojna spaŭ u tuju noč bajaryn Harbuz. Tolki na pieradodni son skleiŭ jaho zmučenyje pawieki, ale jarkije pramieńni uschadziŭšaho sonca iznoŭ razbudzili jaho. Acianiŭšy siabie kryžom, jon atčyniŭ wočy i z niemałym zdziŭleńniem zaŭwažyŭ siadzieŭšaho tut pry im Wielskaho, katory ciarpliwa dažydaŭ, pakul bajaryn razbudzicca.
— Što tak rana ustali, panie rycaru: ci kiepska spałosia, ci paściel niewyhodna? — pramowiŭ bajaryn.
— O, panie bajarynie, nie zaŭsiody na miakkoj paścieli krepka śpicca… Ustaŭ ja rana, bo chaču z wami, panie Harbuzie, pahawaryć krychu…
— Pahawaryć sa mnoj?! Ab čym-že WšMość wolicie hawaryć?—spytaŭsia, niepryjemna zdziŭleny bajaryn, tym bolš, što Wielski ŭčorašni swoj łaśliwy, delikatny ton pieremianiŭ na familjarny.
— A ot što, bajaryn. Ty pawinien padpisać hetu umowu, — i pry hetych słowach jon padaŭ papieru, u katoraj było skazano, što bajaryn Iwaška Harbuz swaju dziedzičnuju majetnaść Starasielle — z łuhami, lasami, sienažaciami i prysłachajučymi da jaho wioskami pradaŭ Janu Michału Wielskamu i jaho patomkam na wiečnyje časy za 10 tysiač kop hrošy, manety litoŭskaj.
Peŭna, što kali-b heta zdaryłosia nie z naszym bajarynam, a sa słaŭnym jaho dziedam, tak sama Iwanam, učaśnikam pachodoŭ proci Maskwy, to pa pračytańni hetaj papiery jon-by nieadkładajučy razmaždžyŭ haławu nachapliwamu najezdčyku, zloŭžywaŭšamu jaho haścinnaściu. Kwoły jaho patomak nia byŭ takim. Pračytaŭšy hetu papieru, jon kinuŭ jaje na stoł i skazaŭ spakojna: — Hetaj papiery ja nie padpišu i majetnaści swajej ja nie pradaju. Jak moj baćka pakinuŭ jaje mnie, tak ja pakinu synu swajmu.
— Panie bajaryn! Radžu tabie pastupić, jak ja chaču, pa zhodliwaści, bo, ŭsio roŭna, zrobiš heta s prymusu…
— Pamylajeciesia, panie Wielski,—zabić mianie možna, ale nia možna prymusić!..
— Ubačym… Hej, tawaryšy! — Na kryk Wielskaho uwarwałosia u pakoj z dziesiaciera aružnych razbojnikoŭ.
— Waźmicie bajaryna,—prykazaŭ jon, — źwiażycie, dy pasadzicie u porub, pad dwarec, i pamiatajcie, što za žyćcio jaho i cełaść atkazywajecie swaim horłam!
Niekolki čeławiek kinułosia na bajaryna i, zwiazaŭšy jaho remieniami, wywieli i ŭkinuli ŭ improwizowanuju turmu.
— Panie Płoński—paklikaŭ Pruško adnaho sa swaich tawaryšoŭ,—idzi pan da tutejšaho klučnika i waźmi u jaho klučy, a samoha schawaj kudy niebudź u spakojnaje miejsco. Klučy waźmi, a rožaniec pakiń, kab jon moh malicca za naše zdaroŭje!—dakinuŭ za adchadziačym Pruško.
Ale ŭziać staroha nie tak było lohka. Kali jaho znajšli i kinulisia, kab zwiazać, to, adwažny starec schapiŭ swoj stary mieč, što wisieŭ u jaho nad łožkam, i pačaŭ baranicca s takoj adwahaj i siłaj, što raniŭ dwoch napadaŭšych na jaho razbojnikoŭ. Nia chočučy papadać u niebaspieku, adzin z najezdčykoŭ wystreliŭ u starca, jaki, abliwajučysia krywioj, i zwaliŭsia. Pahanyje ubiŭcy chlynuli nazad… Niemało im zdarałosia u swaim žyćci bačyć zabitych i astawacca spakojnymi… Ale wid hetych sierabrystych walasoŭ, abryzhanych krywioj, nawioŭ na ich taki pierapud, što jany, nie wažučysia padyjści da niaboščyka, adzin za adnym wyšli s pakoju.
Tymčasam Wielski wyjšoŭ na ganak, sabraŭšy ŭsiu swaju bandu, skazaŭ da jaje pramowu. U pramowie jon hawaryŭ ab tym, što kali čeławiek nia može być dobrym baćkam i abaroncam swajej siamji (kali čeławiek maje siamju), to taki nia budzie i dobrym synam i abaroncam swajej baćkaŭščyny. Što jon, Wielski, ich načalnik, s pryčyny jamu wiadomaj, pawinien na bližej nieustanoŭleny čas razstacca sa swaimi lubymi, darahimi jaho sercu i adwažnymi tawaryšami, i jon prosić, kab tawaryšy siahońniašni dzień astalisia ješče razam z im i adświatkawali jaho nowasielle, dziela taho, što jon učora kupiŭ hetu majetnaść u bajaryna Harbuza i choče tut zwić sabie hniazdo dla swajej žonki i dziaciej.
Paśla zahadaŭ wykacić bočki miodu, harełki i wina s bahatych starasielskich sklapoŭ i waryć i pražyč miasa na zakusku.
Chutka paśla hetaho na asielicy zapykali ohniščy, a nad ahniom kipieli katły z miasam, i praz uwieś dzień razdawalisia hałosnyje kryki „wiwat!“, wiasiołyje razbojnicka-rycarskije pieśni i wystreły z rušnic na čeść haścinnaho haspadara.
Ščodra Wielski častawaŭ swaich kampanoŭ i sam światkawaŭ z imi zbyćcio swaich zadušeŭnych dumak.
Da wiečera ŭsia banda Wielskaho była pjana, a razam s chmielem pačali u ich prabudžacca ich razbojnickije instynkty.
— A što, tawaryšy,—azwalisia rotmistr Chileŭski,—što, kab my krychu pašaryli u henych šerych krocikoŭ? — skazaŭ jon, pakazwajučy na razsypanyje pa wakolicy wioski.
— Cha-cha-cha! dobra było-by!!!—radasna kryčeli apjaniešyje družaki.
— Pačekajcie, panowie,—azwaŭsia Pruško,—drennuju-by my zrabili prysłuhu našamu načalniku, ahrabiŭšy i razahnaŭšy jaho mužykoŭ, dy-j sami nie šmat-by pažywilisia… Ci nia lepiej było-b papužać drabok hałubkoŭ Bożych? Ci zhadžajeciesia, panowie, sa mnoj?
— Zhadžajemsia, zhadžajemsia! My hatowy ŭ ahoń i wadu za taboj!—kryčeli pjanyje razbojniki. I za poŭhadziny sto konnikoŭ, pad wierchawodztwam Pruški, jechało pa darozi da swajej mety.
Za piać wiorst ad Starasiella stajaŭ wialiki murawany kaścioł, akruženy kustami jaśminu i bezu. Dalej ciahnułasia lipowaja aleja z niemałym likam ławak dziela adpačynku dla prychožych bahamolcoŭ. Kaścioł hety byŭ nowy i adzin s pieršych katalickich kaściołoŭ na mahileŭskaj Biełarusi. Niedaloka ad kaścioła byŭ dom parocha, niewialiki, ale zacišny i mocny; u hetym domie żyŭ paroch (probošč) z dwoma małodšymi swaimi pamočkami. Žyćcio ich było spakojnaje: lublenyje i uwažanyje narodam, jany naŭzajem lubili narod i, choć byli u hetaj staroncy čužaziemcami, adnak chutka nawučylisia tutejšaj mowy narodnaj i ŭ hetaj mowie nawučali praŭd swajej wiery, štodziennych malitw i choralnych śpiewoŭ u kaścieli. Najbolej zasłuh u hetym kirunku pałažyŭ stary paroch, katory sorak hadoŭ tamu pakinuŭ rodnuju swaju Mazowiju i ŭwieś hety čas pracawaŭ u Biełarusi słowam i piarom dziela pašyreńnia tut katalickaj wiery. Raskazywali, što stary paroch,—idučy za prykładam św. Hieronima, katory piśmo światoje i imšu na mowu sławianskuju pierekłaŭ i adpraŭlaŭ, — mieŭ u swaim rabočym pakoju rukapisy s pierekładami na biełaruskuju mowu ŭsich patrebnych u žyćci katalika malitw i śpiewoŭ, a także žywoty światych i inš. Ale hłaŭnaje starańnie ksiandzoŭ zwiernuto było na ustrojstwo i azdobleńnie kaściołu. Jany lubili jaho i ciešylisia im, dziela taho, što sami mnoha pracawali kala budowy i azdobleńnia jaho. I papraŭdzi, światynia heta była samaja pryhožaja i bahataja wa ŭsiej wakolicy.
Pałohije pramieńni sonca zachadu, prałynuŭšy praz romanskije wokny światyni, razsypalisia, ihrajučy na pazałotach aŭtarnych reźb, na siarebranych šatach i załatych karonach abrazoŭ, absypanych samaćwietami, i hrali kolerami wiasiołki staŭby pramieńnia, prałynuŭšyje praz kolernyje škly zaaŭtarnych wokan. Światynia była nidaŭna zakončena i świaciłasia achajnaj świežaściu i čystaściu. Asabliwa źwiertała uwahu skulptura światyni, nad katoraj pracawaŭ małady wikary, brat Antoni. Ranica žyćcia hetaho maładoha mastačaho pramihnuła, jak majowy doświtak, nie pakinuŭšy ni adnej chmarki na jaho dziciača čystaj dušy. Ciapier jon z zachwatam pracawaŭ nad fihuraj anioła s kryžam u rukach. Brat Antoni braŭ u ruki kamok lipkaj hliny, miasiŭ jaho palcami prawaj raki, a lewaj rukoj zasłaniaŭ wočy i, apioršy lokać ab kalena, prypaminaŭ niejčyje, hłyboka zachawanyje u dušy rysy. I twar anioła za kožnym dotykam palcoŭ jaho charašeŭ, nabiraŭ dziacinna-kwołaho, sumna-zadumlonaho i razam s tym duchowa-silnaho wyrazu. Čyje heta rysy z hłybiny swajej dušy adkapywaŭ brat Antoni? Može heta rysy jaho maci, pamieršaj zara paśla prychoda jaho na świet? Može heta zjawa, wyśnienaja u časie malitwienaj ekstazy, abo bliskaj jej pa charaktary ekstazy mastačaj? A može…
Adčynilisia dźwiery, i ŭ zakrystyju, dzie pracawaŭ brat Antoni, uwajšoŭ stary paroch, brat Bonifac,i zatrymaŭsia, lubujučysia blizka užo zakončenaj fihuraj.
— Miły bracie! Ty ŭsio ješče pracuješ? Ja bajusia, kab ty hetkaj natuženaj pracaj nie nadarwaŭ swajho zdaroŭja, katoraje hetak patrebno nam dziela chwały Božaj…—zahawaryŭ aciec Bonifac, čuła zahladajučy u wočy maładoha brata.
Wikary, pakinuŭšy rabotu, padyjšoŭ pad błahasłaŭleńnie i z wiasiołaj uśmieškaj skazaŭ:
— Serdečna dziakuju, ojče, za wašu turbotliwaść aba mnie, ale ja pačawaju siabie saŭsim dobra i zdaroŭje majo pakul što, z Božaj łaski, trymajecca… Pry hetym aświečenaja pramieńniami zachadziačaho sonca strojnaja jaho fihura klasyčnymi rysami twaru mahła słužyć za model kožnamu mastačamu.
Яны пайшлі у касьцёл на звычайные вячорные модлы. У прыцемку, прысланіўшыся да стоўбніцы, стаяў у касьцелі ў глыбокай задуме трэйці духоўнік, брат Павал, незвычайна здольны казнадзей. Нейкаясь асабліва цяжкая маркота напаўняла цяпер яго душу, і ўсцамнілася яму тая страшэнная прыгода, каторая разьбіла яго жыцьцё.
Ен быў патомкам слаўнаго роду беларускай шляхты Корсакоў. Абычаем таго часу, пасьля заручын, паехаў на вайну, каб, уславіўшыся геройскімі чынамі, стануць перад сваей нарэчонай ізноў і павясьці яе да аўтару. У памятны для брата Паўла 1595 год, 70.000 татароў уварвалося ў Мультаны (цяперашняя Румынія і Бэсарабія), і ён, разам з іншай беларускай шляхоцкай і баярскай моладзьдзю, дасеў каня і паімчаўся ў ваенны вадаварот. Туркі былі разьбіты, і гасподарам на Мультанах і Валошы пасаджэн быў Магіла. Павал Корсак вертаўся дамоў акрыты славай, з немалай дабычай і рангай харужаго… Калі пад’ежджаў да роднай Брацлаўшчыны, пачуў страшэнную вестку: „Мара Галінсчанка хвора“. Не памятаючы сябе, ён паімчаўся да сваей нарэчонай і… застаў яе на сьмяротнай пасьцелі. „Павал прыехаў“, пранёсся ціхі шэпт па сьвятліцы, але паміраючая пачула… з высілкам яна атчыніла вочы, і радасная усьмешка засіяла на памярцьвеўшых вуснах. Яна выцягнула да яго рукі і прашэптала: „Богу, Богу аддаю цябе. Памятай мяне“. і яе не стало. Гэта былі апошніе яе словы, яе тэстамэнт… Ен споўніў яе жаданьне, Ен памятае яе, ён аддаў сваё жыцьцё Богу… Час супакоіў востры боль, а праца і малітва залагодзілі змучэнае сэрцэ. І цяпер, як зазвычай, у гарачай малітве ён шукаў леку для душы сваей…
Ясны майскі дзянёк змяніўся сьветлым вечэрам, і браты ў Хрысьце, закончыўшы дзенную працу і малітвы, паселі вясёла за сваю скромную вячэру, разбіраючы пры гэтым важнае пытаньне: якім абразом аздобіць правы, бочны аўтар, ды гэтак былі заняты размовай, што не заўважылі, як спяхоціўшыеся коннікі ўзыйшлі на падворак і акружылі хату, у каторай вячэралі найміты. Затым з грукатам адчыніліся дзьверы, і ў страўны пакой ксяндзоў увайшло 20 аружных людзей.
— О, як добра,—загаманіў Прушко, — мы, здаецца, сьвятые айцы, акурат пасьпелі да вас на вячэру?..
— Ласкава просім,—добрые рыцары,—і калі вы здарожэны, то прыйміце пад нашай стрэхай хлеб, соль і адпачынак. Чым хата багата, тым будзе і рада, — сказаў ветліва стары парох, з агідай угледаючыся на Прушко.
— Дзякуемо, духоўны ойча, за ласкавые словы, але мы не галодны… от, каб было што выпіць, то, відочна справа, мы не ад таго…
— Міла ўслужыць ВшМсьці… От квас і вадзіца, толькі што прынесеная с крыніцы.
— Ха-ха-ха! Жартуеш, старча, з нас, каб нас частаваць вадой! Ведай, што мы не вялікіе яе адоратары; от, каб ты падаў нам вэнгерскаго, то было-б да рэчы.
— Выбачайце, дарагіе госьці, але пры самай шчырай нашай ахвоці, апроч вады і квасу, нічым болей пачаставаць вас ня можэм, дзеля таго, што нічога іншаго ня маем.
— От, што тут дарэмна час траціць,—закрычаў ротмістр Хілеўскі, выступаючы уперад,—а скажы-ж нам, белы голубе, дзе ты хаваеш багацьце сваё і касьцельнае?
— Багацьце нашэ складаецца с хлеба, мёду, рыбы, масла, чым і гатовы служыць ВшМсьці; грошы ня маем, бо і не патрэбуем іх. А касьцельные… Касьцёл наш нідаўна пабудован, і што збіраецца, тое ідзе на прыаздобленьне.
— Ну, таварышы,—скамандаваў Прушко, — бярыця сьвятых айцоў, ды патужэй звяжыця іх благаслаўляючые рукі, а ты, пане ротмістр, знімі гэны ключы са сьцяны,—яны мабыць ад сьвятынюхны!—і, узяўшы ксяндзоў, з запаленымі лучніцамі, пайшлі у касьцёл. Увайшоўшы, яны былі здзіўлены багацтвам (хараство іх не займало): абразы блішчэлі золатам і серабром, іншые з іх былі асыпаны самацьветнымі каменьнямі і перламі. Касьцельнае начыньне было залочэнае і нават іншые штукі саўсім былі залатые. Неколькі хвілін яны стаялі атарапеўшы, але прагавітнасць Хілеўскаго асьмеліла ўсіх: ён першы пачаў знімаць шату, абсыпаную пэрламі; за ім кінуліся ўсе і за неколькі мінут сьвятыня была аграблена. Прушко пачаў ламаць скрыню, дзе хаваліся касьцельные грошы, але нельга уявіць яго злосьці, калі ён, разламаўшы, знайшоў у ей толькі ўсяго неколькі манэт. Ен падбег да старога пароха с крыкам:
— Дзе грошы, прызнавайся, або я распластаю цябе!
— Ніхай даруе вам Найвышні, бо ня ведаеце, што робіце. Мы сказалі вам раней, што грошы у нас німа.
— Годзі ілгаць!—крыкнуў Прушко і ударыў рукаяткай палаша па галаве: старэц зваліўся, абліваючыся крывёй.
— Во гэтые нам скажуць,—паказаў Прушко на маладых вікарых. Прывяжыця іх да стоўбніц!—загадаў Прушко,
Калі загад быў выпаўнен, Хілеўскі прынёс вялікае начыньне з алівай і выліў на вікарні.
— Кажыця, дзе грошы?—закрычаў ён на іх.
— У нас німа грошы,—быў ціхі атказ мучэнікоў.
Тады, ўзяўшы лучніцу, ён падпаліў намокшую алівай іхню адзежу і, забраўшы награбленае, выйшлі і падпалілі сьвятыню.
У тым часе, як гэта дзеялося у касьцелі, на падворку адбываліся ня менш крывавые справы. Баючыся, каб роботнікі не далі знаць селянам, Прушко загадаў хату, у каторай вячэрало 8 чэлавек наймітоў, аблажыць саломай і падпаліць. Калі бяздольнікі убачылі, што іх чэкае, што прасіць ашчады дарэмна, здаўшыся на Божу апеку, палі на калені перад абразом і запеялі:
Вітай, Марыя, Хрыстова Маці,
|