Перайсці да зместу

Hasciniec dla małych dziaciej (1906)/Chleba budniaho daj nam sionieka!

З пляцоўкі Вікікрыніцы
Chleba budniaho daj nam sionieka!
Апавяданьне

1906 год
Пераклад: Цётка
Zahadki

Спампаваць тэкст у фармаце EPUB Спампаваць тэкст у фармаце RTF Спампаваць тэкст у фармаце PDF Прапануем да спампаваньня!




Chleba budniaho daj nam sionieka!

Byŭ ciopły wieczar. Sonka czyrwonym kruham kaciłosia bystra za susiedni lesok. Pastuchi hnali bydła z pola. Karoŭki rykali; hawieczaczki blejali; konik irżaŭ na zielonum łuzi. Waroczalisia żniejki z pola, kascy spiewali, apranajuczysia na prakosach. Małady pan iszoŭ bystrymi szahami da miesta.

Użo ciamnieło, jak prachodziŭ praz wulicu kala rynku, aż baczyć u sutareni wysokaho domu adczyniena wakno. A na waknie siadzić dzieŭczynka hadkoŭ piaci. Kaszulka razchrystana, wałosiki raztrepalisia pa pleczach. Ruczki złożany, jak da malitwy. Sidzić hałoŭku padniaŭszy u nieba, uhledaicca. Zabliszczała adna zorka, pośle druhaja, treciaja i skoro uwieś kusoczak nieba nad hałoŭkaju dziciaci zahareŭsia ahniami.

„Bożaczka miły, Bożaczka jadziny Ty, i swiatyje zoraczki i ty, jasny miesiaczyk na niebi, dajcie kusoczak chleba budniaho. My sionieka niczoho nie jeli. Użo treci dzień nie jeli, użo treci dzień jak matula szukaje raboty. My hałodny, my umirajem!…“

Pa sinich woczkach pierekacilisia slozki i papłyli pa szczoczkach.

Piersza malitwa, szto tak piererezała serce maładomu panu. Jon stajaŭ i hladzieŭ i hnaŭsia za malitwaju dziciaci. Jon dumaŭ, szto malitwa nieba prabje, szto abłoki adczynić, szto jasny zory patuszyć. A zory swiecilisia iszcze jasniej a nieba maŭczało. A miesiac iszcze ważniej płyŭ pa załatych wabłokach. Tolki lico dziciaci chmurnieło; ruczki apuskalisia, a hubki pabieleły szeptali: „chleba, chleba budniaho daj nam sionieka!“ Skłaniłasia małaja hałoŭka, na wakno i płacz staŭ patrasać usim ciełam.

Aż pakazałasia kabieta z uziełkom na pleczach. Jana iszła bystra da toha domu. Adczyniła dzwiery, hlanuła na dzicia i apuściłasia, na ziemlu, jak stajała… Biednaja kabieta. Muża zabili na wajnie z aponcami. Pany katorym usłuhiwała, pawyjehdzali na leta. Astałasia biez niczoha, z małym dzieciam.

Płakała kabieta, płakało dzicia, płakaŭ i pan, spiorszyś ab mur. A miesiac cikawy kraŭsia z za chmar, zahladaŭ da sutarenia.

Raptam zaśmijaŭsia pan, kapieluch nacisnuŭ i paszoŭ skoro.

Za jakoj poŭ hadziny padjechała pani zwozczykam, zaklikała kabietu z sutarenia i spytała, ci nie moża jana pajsci na służbu.

„Mahu-to mahu“ atwieciła kabieta, „a tolki u mianie dzieuczyna jość. — „To dobro,“ hawore pani, ja maju daczku małuju, buduć u miescy hulać. A ciapier waźmi zadatku try rubli!!“ Zradawałasia kabieta, kupiła małaka, droŭ nawaryła makaronaŭ i sama padjela i dzicia nakarmiła.

A na zaŭtra użo była na służbi. I małaja Juzia hulała z paninaju daczkoju.

Pani — to była znakoma taho pana, katory słuchaŭ malitwy Juzi.