wania przez podburzonych żołnierzy, gdyż wówczas z plutonem partyzantów wjechałem w sam środek piechoty, ogłaszając rozkaz dowódcy korpusu, że winni bratania się będą oddani sądom, a cały szwadron jazdy z artylerią zostawiłem o kilometr za sobą. Rozkaz dowództwa wykonałem i nie dałem się wciągnąć w zasadzkę, gdyż zgóry im powiedziałem, że wiem o wszystkiem, że przyjechałem w małej liczbie, więc mogą mnie zabić, a sami zostaną pobici Agitatorzy rejterowali, żołnierze rozkaz wykonali, wrócili na pozycję (fakt ten może potwierdzić szef b. 43-go korpusu, gen. Simonow, obywatel polski, w Warszawie).
Od tej daty z rozmaitemi pauzami odbywały i odbywają się na mnie polowania, jak na odyńca kresowego i z naganką i z udziałem psów i piesków, podstępem i za pomocą kopania wilczych dołów, nieraz przez t. zw. „przyjaciół“, twierdzących że czynią to dla dobra sprawy i dla dobra Polski.
Kampanja przez rozsiewanie oszczerstw, plotek oraz różnych wersyj o rzekomych morderstwach, dokonanych osobiście przezemnie i moich ludzi, jest łatwa dla wrogów i ich agentów w kraju, gdyż jesteśmy narodem chętnie nastawiającym ucho wszelkim sensacjom, pochopnie dającym wiarę wszelkim wersjom i powtarzającym rzeczy, których często nie sprawdzono. Inni mówią „niema dymu bez ognia“, a nikt nie chce zrozumieć, że ten ogień stale podkładany i podsycany jest ręką zbrodniczą ludzi działających w myśl instrukcji obcych agentów.
Naprawdę ciężka jest z tern walka; mówi człowiek o tem coś, pisze, — powiadają, że jest widać winnym, „bo się tłumaczy“; gdy się przemilczy i zlekceważy — to powiadają, że „nie reagował“. I tak źle i tak nie dobrze.
Wracam do faktów. A więc w dniu zakończenia wojny, 3 marca 1918 r. już jako dowódzca oddziału partyzańskiego, stałem na brzegu jeziora